Chyba nie do końca nadaję się na pisanie bloga, dopiero drugi wpis (albo trzeci, jeśli liczyć stronę główną) a ja nie bardzo wiem, jak go zacząć… Ale może dlatego, że nie do końca wiem z czym mam do czynienia i od czego tak naprawdę zacząć? No bo niecodziennie ktoś odkrywa, że niedługo będzie musiał stoczyć jedną z cięższych walk o własne życie.
A jak to było u mnie? Było dziwnie…
Dzień jak co dzień w czasie Covid-19 – praca z domu, popołudnie z dziećmi lub załatwianie codziennych spraw. Tak mniej więcej wyglądało moje życie przez ostatni rok. W pracy gaszenie różnych pożarów, mnóstwo spotkań i przerwy na “kodowanie”, w których można sobie dodatkowo posłuchać jakiejś muzyki czy nawet puszczenie serialu na ekranie obok. I tak podczas jednego z takich dni zadzwonił do mnie telefon – po raz kolejny: jeden z wielu. Tym razem jakiś pracownik banku z przedstawieniem oferty – z reguły grzecznie odmawiam lub szybko się rozłączam jeśli ktoś po drugiej stronie jest natrętny. Ten był miły i konkretny, ale potrzebował mnie najpierw zweryfikować zadając pytania o numer telefonu czy nazwisko panieńskie matki.
I właśnie podczas tej rozmowy usłyszałem jakiś stłumiony dźwięk – nie było to nic tajemniczego, słyszałem go już wiele razy w życiu – tak przynajmniej podpowiadała mi moja świadomość. Jednak nie potrafiłem zlokalizować źródła tego dźwięku, co powodowało, że zamiast na rozmowie telefonicznej skupiałem się na tym dźwięku – szukałem jego lokalizacji. Bezskutecznie. Wróciłem do rozmowy, konsultant zapytał mnie o numer telefonu – więc bez zastanowienia podaję mu numer: 123 456 789. I nie, to nie z numerem był problem, ale to, co wydobyło się z moich ust – bo brzmiało to mniej więcej tak: jeden dwa trzy cztem pe sza szm om wie
Byłem w szoku… W głowie miałem dokładny numer telefonu, który miałem powiedzieć, a moje usta nie potrafiły “wykonać” polecenia, które dała głowa! Nie wiem jaką minę miał pracownik banku i czy w ogóle mnie zrozumiał, ale naturalnie przeszedł do kolejnego pytania, na które odpowiedziałem podobnie jak na pierwsze…
Wziąłem głęboki oddech i postarałem się uspokoić – potem wszystko wróciło do normy i dokończyłem poprawnie rozmowę i wróciłem do pracy, w której nie zauważyłem już takich problemów. Ale w głowie myśli zostały: co to było? Co jest ze mną nie tak?
Okazało się, że podobny symptom pojawił się też kolejnego dnia… To już nie były przelewki – postanowiłem pójść z tym do lekarza – sam w końcu nic nie wymyślę, a lekarzem nie stanę się po tym, jak wyszukam sobie znaczenia objawów w Google… Choć na początku stwierdziłem, że pójdę najpierw do lekarza, zanim opowiem o wszystkim żonie to bardzo szybko zmieniłem zdanie. Zresztą moja żona od razu poznała, że coś mnie martwi – ciężko to w końcu było ukryć.
I teraz wyobraźcie sobie, że musicie coś takiego opowiedzieć drugiej osobie – jak to opowiedzieć? Co to może znaczyć? Na szczęście mam najlepszą żonę, jaką mogę sobie wymarzyć. Która wesprze mnie w każdej sprawie i nie boi się powiedzieć niczego nawet w najtrudniejszych momentach. Jak napisałem wcześniej – lekarzem nie zostanę, ale objawy oczywiście wpisałem w internet. Co mi wyskoczyło? Że muszę porozmawiać albo z neurologiem, albo psychiatrą…
Wybrałem tego pierwszego…