Wizyta w szpitalu i pacjent z cegłą

Wróciłem do domu nie wiedząc totalnie co powiedzieć, jak się zachować i od czego zacząć… Wiedziałem, że muszę jechać na SOR na konsultację – że może lekarz powie, że nie jest tak źle. Ale czy coś więcej muszę wiedzieć? Na opisie badania było wyraźnie zapisane co mam w głowie.

Wszedłem do domu i skierowałem się od razu do swojego pokoju – chciałbym napisać, że byłem twardy i powiedzieć, że nie zrobiło to na mnie większego wrażenia… ale czy jest na świecie ktoś, kto byłby twardy czytając w opisie, że ma prawdopodobnie guza mózgu o wielkości 5 cm? Ja wyjątkiem nie byłem. Nawet jeśli to nie jest guz, to jest coś innego a czego nie powinno tam być. Moja żona przyszła do mnie i zapytała co się stało – nie byłem w stanie wydusić ani jednego słowa… dałem jej kopertę z wynikiem badania.

I wtedy moja żona zrobiła jedyną rzecz, jaką mogła. I jedyną jaka wtedy była mi potrzebna – przytuliła mnie najmocniej jak się tylko da i dała mi sygnał do walki. Powiedziała, że przejdziemy przez to razem i damy radę. Wie o tym doskonale, bo już raz wyciągnęła mnie z podobnych opresji – choć przeciwnik był o wiele słabszy (torbiel włosowata) to nie dawał za wygraną. Teraz jednak przeciwnik wydawał się z góry nie do pokonania – jakbym miał stanąć do ringu z Władimirem Kliczko będąc szarym programistą – bez rękawic i bez doświadczenia. A tego dnia nawet i bez sił i chęci do walki…

Wizyta na SOR…

Pozbierałem się trochę i pojechałem na SOR… Sam. Mimo wielu rozmów z żoną stwierdziłem, że muszę pojechać sam, żeby poukładać sobie myśli i zobaczyć co w ogóle mogę zrobić. Patrząc na kolejne wydarzenia tego dnia to była jedna z lepszych decyzji – mojej żony i tak by nie wpuścili na Izbę Przyjęć – Covid wywraca wszystko do góry nogami. Dojechałem na miejsce i wszedłem do środka – przekazałem pielęgniarce wyniki i musiałem czekać… na klatce schodowej… 2 godziny… Dopiero potem zszedł neurochirurg, który przejrzał płytkę i zadał mi kilka pytań. Okazało się, że nie wziąłem kartki z opisem badania… Została w domu. Na szczęście moja żona mogła mi go szybko podesłać.

Jeszcze w międzyczasie na Izbę trafia pracownik budowy, któremu cegła spadła na głowę. Przychodzi i czeka na klatce kilka krzeseł dalej. Z jednej strony mu współczuję, z drugiej zastanawiam się kto ma bardziej prze…ne (przepraszam za wulgaryzm, ale to wtedy miałem w głowie…)

Wstępna diagnoza lekarza potwierdza to co przeczytałem – prawdopodobnie mój rywal to niejaki gwiaździak jakiś tam… Będzie potrzebna operacja, rokowania nie są złe, prawdopodobnie nie jest to złośliwa forma, ale to wyjdzie podczas badania histopatologicznego. Jeśli chcę, to mogą mi poszukać terminu operacji i zobaczymy co dalej…

I w tym momencie okazuje się jaki skarb mam w domu. Zanim zszedł do mnie lekarz moja żona przeczesała pół internetu w poszukiwaniu najlepszego lekarza, który będzie w stanie mi pomóc. Podczas gdy ja siedziałem na tej klatce i zaczynałem marznąć moja żona napisała mi na whatsapp, że na jutrzejszy dzień zapisała mnie na wizytę do lekarza specjalizującego się w guzach mózgu w Warszawie (my mieszkamy pod Łodzią). Nie zapytałem po co, jak, kiedy – po prostu odpisałem: Ok…

Mogłem się tylko domyślać, co ona wtedy czuła jak się dowiedziała, jak starała się z całej siły pomóc… Wiedziałem od zawsze jak bardzo mnie kocha, ale ta sytuacja pokazuje, że nie ma na świecie nikogo, kto by o mnie dbał tak mocno jak ona. Tylko ja o tym wiedziałem już wcześniej – nie potrzebowałem i nie potrzebuję dowodu na jej miłość, którą ktoś, kto steruje tym światem stara mi podsuwać powody, aby moja żona musiała coś udowadniać…

Wiedząc o wizycie w Warszawie postanowiłem nie zgadzać się na ustalenie terminu tłumacząc, że chcę skonsultować wyniki z drugim lekarzem. Lekarz prowadzący zrozumiał to i stwierdził, że wypisze tylko papiery i za pół godziny mogę wracać do domu… Dobre żarty. Poczekałem kolejne dwie godziny, w tym czasie pracownik z cegłą wszedł na izbę przyjęć po niemal godzinnym wypełnianiu papierów… Po dwóch godzinach lekarz przyszedł do mnie z powrotem i zapytał, czy mam już przepisane leki przeciw napadowe. Na odpowiedź, że nie mam nic stwierdził, że mnie w takim razie nie wypuści tak szybko tylko przyjmie mnie na izbę, tam zrobimy jeszcze tomografię komputerową i wypisze mi leki, a wtedy dopiero wrócę do domu. Chcąc nie chcąc musiałem się zgodzić. I tak miałem zafundowane darmowe testy na Covid-19, gdzie po uzyskaniu wyniku negatywnego mogłem dopiero wejść na izbę i iść na badanie.

Tomografia niewiele rozjaśniła – potwierdziła, że w środku coś jest, że nie ma zwapnień i trzeba to wyciąć… Przyszedł lekarz, powtórzył poprzednią diagnozę i przedstawił zarys operacji – w świadomości, ze znieczuleniem miejscowym i wycinają całą zmianę lub zostawiają część (w zależności na ile będą mogli ją wyciąć), a wtedy resztę kończymy radiologią lub obserwujemy. Na koniec wypisał leki i zostawił nr telefonu w razie, jakbym zdecydował się na operację u nich.

Jutro jest nowy dzień

Niby wszystko jasne, ale do mnie niewiele docierało… Nie zapytałem jakie są rokowania, czy mogą wystąpić jakieś powikłania, czy jest ryzyko… śmierci? Nie zapytałem… Nie wynikało to nawet ze strachu, ja wtedy nie zastanawiałem się nad strachem. Traktowałem to jako konieczność, bo inaczej i tak mnie to czeka… Jedyne o co zapytałem po wszystkim to: Czy mogę prowadzić samochód? Z jednej strony pytanie sensowne – w końcu mogę mieć napady epilepsji przez tą zmianę. Ale czy to było najważniejsze pytanie? Nie wiem…

Podsumowując: Spędziłem na szpitalnym oddziale ratunkowym 6 godzin, miałem zrobiony test na Covid i tomografię komputerową oraz dostałem receptę – to tak oficjalnie. Poza tym przeczytałem sporo stron o guzach mózgu, rodzajach leczenia i rokowaniach na przeżycie. Znalazłem i przeczytałem ogólne warunki ubezpieczenia, które posiadam aby sprawdzić, czy jeśli będę potrzebował przez dłuższy czas się leczyć to czy będę miał jakiekolwiek środki z ubezpieczenia, które opłacam i mnóstwo innych stron dla zabicia czasu i głupich myśli, które wtedy przychodziły mi do głowy i jedyne co powodowały, to przypływ łez do oczu…

Poniedziałek, 8 listopada 2021 roku. Dzień, który zapamiętam z trzech powodów:

  • Podejrzenie guza mózgu
  • Niezliczonej ilości łez, które wypłakałem
  • Człowieka z cegłą

Wtorek udowodni mi, że nawet po takim dniu przychodzi noc, a potem jest kolejny dzień – dzień, w którym rozpoczynam walkę…

Bo ja jeszcze nie skończyłem 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *