Cały czas nadganiam z wpisami, aby dojść do czasu teraźniejszego i nie stracić zapału do pisania. Chyba teraz będzie łatwiej, jak już jestem w szpitalu i czekam na operację… ale zanim o tym to jeszcze cofnę się o nieco ponad tydzień.
10 listopada
Dostałem informację, że zabieg mam mieć 1 grudnia, a do szpitala mam się zgłosić 23 listopada. Z jednej strony szkoda, bo była szansa na zabieg 22 listopada, ale z drugiej oznaczało to spokojne przygotowanie się do szpitala i ew. dokupienie pewnych rzeczy, które do tej pory nie były mi do niczego potrzebne. Ale co ważniejsze – mogłem spędzić jeszcze trochę chwil z żoną i dziećmi. Posłuchać jak się kłócą ze sobą, jak zdarza im się skarżyć jedno na drugie ale i przychodzić do mnie i zwyczajnie się przytulić…
Kolejne dni upłynęły pod kątem pracy, przygotowania rzeczy do spakowania, uporządkowania spraw, które trzeba zamknąć, przekazać itp. Sprawy trudne, ale toczyły się i miały sens. Zawsze po tym wszystkim pojawiały się dzieciaki które zarażały śmiechem i wesołym humorem.
Ostatni weekend
Dni mijały spokojnie, nabieraliśmy pewności, że wszystko będzie dobrze i się uda. Cały czas tą pewność mam. Miałem też wrażenie, że nabrałem do tego dystansu i spokoju ducha. Aż przyszedł niedzielny wieczór i do mojego łóżka wparowała żona z dziećmi, które nie mogły zasnąć i chciały się do mnie przytulić… Zdałem sobie sprawę, że nie martwię się o siebie, nie boję się o to co mnie czeka. Ale przeraża mnie wizja moich dzieci pytających się: “Gdzie jest tata? Dlaczego go nie ma?”. Wiem, że nie mogę do tego dopuścić.
I nie dopuszczę!
Dzisiaj jest wtorek 23 listopad. Pożegnałem się z rodziną i wylądowałem w szpitalu w oczekiwaniu na kolejny etap. Pożegnał mnie mój pięcioletni syn przytulając mnie i mówiąc: Tato, kocham Cię.
Ja też Cię kocham synu i dla Ciebie wygram tę walkę 🙂